Nigdy w życiu bym nie pomyślał, żeby pojechać do Bytowa, żeby wystartować w tym biegu (ani w jakimkolwiek innym). Nigdy w życiu bym nie pomyślał, żeby po cokolwiek pojechać do Bytowa. Nigdy w życiu bym nie pomyślał, żeby pozwiedzać sobie Kaszuby.
„Po co ja tam? Przecież to ze 300 kilometrów ode mnie!” – tak bym pomyślał. Okazało się jednak, że pojechałem na Kaszuby. Okazało się jednak, że za sprawą Mojej Niebiegającej Kobiety odwiedziłem tamte okolice, które zrobiły na mnie takie wrażenie, jak dawno nic.

Po zeszłotygodniowym
rezultacie z Wolsztyna wiedziałem, że jest w nogach moc i że mogą ponieść mnie szybko (jak na moje standardy). Nie wiedziałem natomiast czy jest wytrzymałość. Odkąd realizuję plan ultragórski, nie wykonuję w zasadzie biegów ciągłych w drugim zakresie. Poza siłą biegową i pracą tlenową pojawiają się szybsze akcenty, ale bardziej w formie interwałów. Nie zmienia to jednak faktu, że stwierdziłem, że powalczę o życiówkę. Bo dlaczego nie? Po ostatnim biegu odpocząłem, w tygodniu wykonałem fajną pracę, dobrze się czuję, więc dlaczego by nie spróbować? Moja półmaratońska życiówka przed tym biegiem wynosiła 1:35:20. Zrobiłem ten wynik na bardzo szybkiej trasie w Poznaniu. Jadąc przez Bytów dowiedziałem się, że ta trasa szybka nie będzie – to miasto to same pagórki! Ciągle jednak miałem nadzieję, że może jednak uda się powalczyć…
Odebrałem chipa i numer (bo pakiet startowy był wręczany na mecie – koszulka techniczna, piwo, 1,5l wody, materiały promocyjne), przebrałem się i skierowaliśmy się w stronę startu. Pogoda była bardzo nieprzewidywalna tego dnia. Po drodze do Bytowa oberwanie chmury, w Bytowie słonecznie, ale bardzo wietrznie i zimno, dookoła niebieskie niebo przeplatane czarnymi chmurami. Temperatura jednak była optymalna do biegania (do kibicowania nieco mniej).

Odliczanie, strzał z armaty i prawie 400 osób wybiegło na trasę półmaratonu. Wśród nich ja z zamierzeniem złamania 1:35:00 do czego było niezbędne utrzymanie tempa po 4:30/km. Czułem, że może się udać. A potem zobaczyłem przed sobą podbieg. Matko z córką, taka góra już na starcie? Pierwszy kilometr, poza chwilą na wybiegnięcie z rynku (czy co to tam było, przepraszam Bytowian), to bieg pod górkę. Później chwila wytchnienia i wbiegamy w osiedle. Pod górkę. Kilkaset metrów delikatnego zbiegu i osiedle domków jednorodzinnych przed nami. Pod górkę. Kilkaset metrów prostej z lekkim zbiegiem, a potem kolejny podbieg – krótki, ale o solidnym przewyższeniu. Jest fajnie, naprawdę jest fajnie… Następnie znów nieco zbiegamy, ostro skręcamy w lewo i delikatnie podbiegamy obok jakiegoś cmentarza. Po spojrzeniu w stronę miasta widać, że jesteśmy naprawdę wysoko w porównaniu do startu. Pięć kilometrów minęło, średnie tempo wynosiło 4:25/km. Już wiedziałem, że jeśli się teraz wycofam, to zwiększę swoje szanse na przeżycie, a jeśli się nie wycofam, to albo będzie spektakularny sukces, albo niezwykle bolesna porażka. Ale w końcu nie pojechałem tam na wakacje, więc biegłem dalej. Trasa uciekła nieco za miasto. Oczywiście znów pod górkę. Starałem się trzymać tempo na płaskim i zbiegach, a na podbiegach pilnowałem tętna. Póki co nie uciekało zbyt wysoko, więc byłem dobrej myśli. Na szóstym kilometrze miła niespodzianka – długi i stromy zbieg w stronę jakiegoś jeziora. Następnie ostro w lewo i…? Tak jest, pod górkę! Niezbyt stromy, ale długi podbieg, a po nim zakręt w lewo i wracamy do miasta. Jakieś półtora kilometra biegu po płaskim, co dawało szansę na odpoczynek i złapanie rytmu, a następnie kolejna miła niespodzianka. Dłuuuuugi, łagodny zbieg. Bardzo sympatyczny odcinek trasy. Po tym zbiegu zakręt w lewo, troszkę pod górkę, zakręt w prawo, płasko przez osiedle, znów w lewo i stromo w dół prawie na złamanie karku, a po kolejnym zakręcie w lewo albo na drugie okrążenie, albo w prawo do mety. Kiedy dotarłem do tego miejsca bardzo chciałem pobiec do mety, ale niestety było przede mną jeszcze jedno okrążenie. Na półmetku średnie tempo ciągle wynosiło 4:25/km. To, co traciłem na podbiegach, odzyskiwałem na zbiegach oraz na płaskich odcinkach, gdzie biegłem ~4:20/km. Mniej więcej na dwunastym kilometrze mięsień dwugłowy w prawej nodze powiedział mi, że zaczyna odczuwać mocne napieranie na podbiegach. Nie był to ból, ot po prostu zaznaczył swoją obecność. Ja natomiast zaznaczyłem, że nie obchodzi mnie jego zdanie. Jemu się chyba zrobiło smutno, bo po dwóch, trzech kilometrach ucichł. Ja ciągle robiłem swoje. Utrzymywałem tempo między 4:20 a 4:30/km. Na piętnastym kilometrze dopadłem mojego zacnego kolegę, Bartka (który nawiasem mówiąc też zrobił personal best w tym biegu). Kiedy wyprzedziłem Bartka (a było to na trzy podbiegi przed metą) poczułem, że to się może udać. Tym bardziej, że na kolejnym podbiegu wyprzedziłem (wcale nie przyspieszając mocno) paru zawodników, którzy dyszeli bardzo ciężko. A ja nie. Po raz kolejny pokazałem sobie, że pod górę moje kończyny mają jakąś moc. Bardzo chciałem, żeby mi tej mocy nie zabrakło do mety.

Myślami byłem już na dziedzińcu zamku krzyżackiego w Bytowie, gdzie była usytuowana meta. Widziałem jak tam wbiegam, jak się cieszę i jak jest fajnie. Przez to myślenie udało mi się przetrwać przedostatni podbieg. Teraz tylko dobiec do miasta i będzie dobrze. Nie chciałem kusić losu, więc na długim zbiegu wcale nie przyspieszyłem, tylko trzymałem swoje tempo. Zakręt pierwszy, zakręt drugi, zakręt trzeci, redukuję bieg, zbiegam z solidnej górki, zakręt czwarty już w stronę mety, już pojawia się wielki uśmiech na twarzy, znowu redukcja, biegnę szybko, biegnę rześko, biegnę luźno i wpadam z zajebistą radością na metę! Nawet się nie przejmuję tym, że zabrakło mi 3 sekund, do zejścia poniżej 1:34, to nie jest dla mnie ważne w tym momencie. Na cholernie ciężkiej trasie udało mi się zrobić wynik 1:34:03 i zająć 57 miejsce w generalce. Po raz kolejny udowodniłem sobie, że jest w nogach moc, jakiej nie było nigdy. A poza tym (lub może nawet: przede wszystkim) miałem z kim się tą radością podzielić!
Dla co niektórych Maniek. Biegacz, bloger oraz Słoik Roku
2014, jak został ochrzczony przez najbliższych znajomych. Kiedyś
uzależniony od cyferek, liczb, asfaltu i życiówek. Teraz uzależniony od
mapy, kompasu, kąpieli w bagnach i ran ciętych od jeżyn na nogach. A także
od ciastek, kiwi i ogórków kiszonych (ale nie na raz).
Zacny czas, gratulacje! Ciekawi mnie jednak coś innego. Czemu przed Rzeźnikiem nie robisz długich wybiegań? To jak pracujesz nad wytrzymałością?
Jak idzie o wytrzymałość na Rzeźnika, to bazuję na tym, co zbudowałem przygotowując się do kwietniowego maratonu. Po krótkim odpoczynku po Dębnie rozpocząłem obecnie realizowany plan. Do dnia dzisiejszego miałem parę wycieczek biegowych + 50km BnO, który pokazał mi, że ta wytrzymałość jest.
Dopiero po Rzeźniku, kiedy pozostaną mi tylko starty w Maratonie Gór Stołowych i Maratonie Karkonoskim (no i start docelowy, czyli setka w Krynicy), długie wybiegania staną się stałym, niemalże cotygodniowym elementem planu.
Aaaa, to ja źle zrozumiałem wpis, to wszystko jest OK:) Powodzenia w weekend!
W tym wpisie pisząc „wytrzymałość” miałem na myśli tylko i wyłącznie drugi zakres 🙂
Jak idzie o pracę tlenową i pierwszy zakres, jestem bardzo spokojny 🙂
Napisałam komentarz i sobie zniknął chyba 🙁 W każdym razie, gratuluję dobrego startu 🙂 I będę mocno trzymać kciuki za Rzeźnika, Bieszczady to naprawdę przepiękne miejsce, ja tam raczej bywam rekreacyjnie, ale jak widać można bardziej hardkorowo 🙂
Marcin zasłużył na tytuł Gocha! Mało tego, na morderczej trasie walnął Personal Best! Zapraszamy w przyszłym roku na Kaszuby i Półmaraton Gochów
Paweł Grzonka
MOSiR Bytów
Świetny czas i to na trudnej trasie. I do tego udany wyjazd, czego chcieć więcej?
Czyli zrezygnowałeś ze Sztokholmu? To chyba dobrze, bo tam podobno wielki dramat z pogodą był.
Powodzenia na Biegu Rzeźnika, trzymam kciuki!
rewelacja! piękny wynik i widoki zapewne też 🙂
Pozdrówki,
pardita
Marcin, czekam na relacje z Rzeznika 🙂 Na pewno pocisneeeeeeliscie 🙂 pardita
o kurcze – aktualizacja! jest piekny wynik – 67 miejsce na 232:) gratulacje! a teraz juz tylko zasluzony odpoczynek i relacja dla nas 😀
pardita
Kaszuby są piękne – wiem bo sam jestem stamtąd (Lębork – to zaraz obok Bytowa). Trasy trudne bo górki ale tym większa satysfakcja po biegu. Gratulacje!