Jaka jest największa oznaka zaufania do kobiety? Dać jej poprowadzić samochód? Zjeść bez szemrania posiłek przez nią przygotowany? Wręczyć kartę kredytową, mówiąc „tylko nie wydaj za dużo”? Może też pozostawienie otwartej sesji edycji bloga i stwierdzenie „możesz napisać, co tylko zechcesz”?
Tak właśnie uczyniłem. Stwierdziłem, że dobrym pomysłem na podsumowanie „Misji: Bieg Siedmiu Dolin” będzie spojrzenie na ten czas okiem kogoś, kto był w to zaangażowany, a jednak stał z boku. Nie wiem, co za chwilę pojawi się poniżej. Nie będzie mnie podczas pisania i publikacji tego tekstu. Może okaże się, że MNK nawet nie zauważyła, że była jakaś misja? A może się okaże, że nie mogła w nocy przez to spać? Może dowiemy się co zrobić, żeby być idealną partnerką dla biegacza? Może dowiemy się, jak bardzo biegacz może być irytujący w swoim misyjnym zaangażowaniu? Nie wiem i już się nie mogę doczekać tego, co tu zostanie napisane.
***
Podziw to jest najodpowiedniejsze słowo, którego mogę użyć podsumowując cały ten okres przygotowań, treningów i startów, które miałam szansę obserwować i w których miałam szansę uczestniczyć. Podziwiam Marcina, który z wielkim zapałem i zaangażowaniem realizował każdy kolejny dzień swojego planu treningowego. To, że była Misja i to nie wcale „jakaś”, tylko ogromna Misja, to wiem, bo ciągle o tym słyszałam i nie miałam szansy nawet na chwilę o tym zapomnieć, nieustannie słyszałam pytanie: czy ja dam radę?. I teraz jest już odpowiedź: DAŁEŚ RADĘ – JESTEŚ ULTRAMARATOŃCZYKIEM! Ja wierzyłam w to zawsze! Dokładnie wiedziałam, że cokolwiek by się nie stało, Marcin, choćby na czterech nogach, ale dotarłby do mety – jest to najbardziej zawzięty człowiek, jakiego znam – ma swoje cele i do nich dąży – tak trzymać!
A czy można być idealną partnerką dla biegacza nie biegając? Może nie do końca, jednak doskonale wiem, co znaczy stres na starcie i radość na mecie. Czasami mam wrażenie, że to ja bardziej denerwuję się przed każdym startem, niż sam M.; że to ja w myślach sprawdzam 150 razy zawartość plecaka, czy aby na pewno wszytko jest. To ja mam rozstrój żołądka i to mnie Marcin uspokaja z uśmiechem na twarzy i ze słowami, że będzie dobrze. A najgorsze w tym wszystkim jest to, iż On biegnie, a ja czekam i z ogromnym stresem patrzę na zegarek, odliczając minutę za minutą, które są dla mnie wiecznością. Jednak jaka wielka jest moja radość, kiedy widzę, gdy wbiega na metę… Jego uśmiech i zadowolenie na twarzy są bezcenne.
Czy biegacz może być irytujący? Hm… Oj może, oj może… Trzeba mieć cierpliwość. Anielską!:) Wyobraźcie sobie historię, że zabieracie swoją drugą połowę, aby poznał swoją przyszłą teściową, a Wasza druga, biegająca połowa wykorzystuje fakt, iż jedzie w Polskę, sprawdza kalendarium maratonów i zamiast integrować się z przyszłą rodziną, startuje w półmaratonie, bo skoro jest już w pobliżu., to za jedną drogą…:) Oczywiście uprzednio zapytał mnie co ja na to. A co ja mam powiedzieć? Wolę aby biegał, niż jak to moja mama mówi „pił piwo pod sklepem”.
Mimo tego, że nie biegam to uwielbiam wszystkie starty Marcina. Każdy bieg, każdy maraton ma jakąś swoją oprawę, ciekawą historię. Można poznać ciekawych, wspaniałych ludzi, którzy są bardzo otwarci i przyjaźnie nastawieni – strasznie lubię to biegowe środowisko! Ta atmosfera to jest coś niesamowitego!
***
A poniżej pamiątka rodzinna. Dla potomności. Ale też dla tych, którzy chcieliby choć w niewielkim stopniu poczuć smak i zapach pokonywanych stu kilometrów…
Dla co niektórych Maniek. Biegacz, bloger oraz Słoik Roku
2014, jak został ochrzczony przez najbliższych znajomych. Kiedyś
uzależniony od cyferek, liczb, asfaltu i życiówek. Teraz uzależniony od
mapy, kompasu, kąpieli w bagnach i ran ciętych od jeżyn na nogach. A także
od ciastek, kiwi i ogórków kiszonych (ale nie na raz).
Postronne spojrzenie może wnieść sporo zamętu w obraz własnej osoby jaki kreujemy w naszych głowach… Więc to bardzo odważne posunięcie… Ale też bardzo pouczające. Pokazuje że w całej tej samotności ultramaratończyka o której często marzymy (chyba nie tylko ja to uwielbiam..?), warto czasami pomyśleć o innych…
Wydaje mi się, że czasem za bardzo patrzę na innych. Wydaje mi się, że czasem za dużo myślę o tym, co ktoś o czymś powie lub pomyśli.
Ale co za tym idzie, wydaje mi się, że to chyba dobrze. Że to chyba już ten czas, kiedy trzeba przestać myśleć w liczbie pojedyńczej – ja, biegacz, tylko zacząć myśleć w liczbie mnogiej – my! biegacz + jego rodzina.
To jedno. A drugie…
Odważne posunięcie?
Chyba nie dla mnie. Byłem zupełnie spokojny, prosząc MNK o napisanie czegoś od siebie. Myślę, że ważne jest, żeby znaleźć wspólny mianownik obracający się wokół biegania. Jeśli to się uda, to później jest już tylko z górki.
Druga połówka, która rozumie nasze hobby i zainteresowania, a nawet czasami je wspiera to los wygrany na loterii. Masz bardzo fajne i mądre podejście do pasji swojego partnera 🙂
A nie kusi Cię choć troszkę żeby też biegać?
Chyba zdecydowanie bardziej odpowiada mi moja obecna rola. Czasami Marcin zadaje mi pytanie kiedy wystartuję z nim, ale ktoś musi czekać na Niego na mecie z zimną colą i energetykiem.
Choć kto wie może kiedyś…
A i jeszcze jedno, film jest genialny!
senkju 🙂
Piękna z Was para, wspaniała relacja filmowa i oczywiście genialny soundtrack! Się wzruszyłam normalnie!
Z przyjemnością przeczytałam relację „z boku”.
fajnie, że masz tak mądrą kobietę, która Cię wspiera, koło siebie, ładnie napisane 🙂 ja bym chyba mojej połówce nie odstąpila klawiatury 😉
Za rok też tam będę!
Pozdrawiam,
Mateusz RunFan.pl
Przede wszystkim, należy podziwiac NKM(Niebiegającą Kobietę Marcina) że wytrzymuje z facetem który tyle gada(zapewne więcej niż Ona), ale że to co opowiada najczęściej ma sens jakiś tam sens-to można mu to chyba wybaczyc ;).
A tak już na poważnie to składam gratulacje Waszej Dwójce za ukończenie B7D.